Wzburzone wino?
Wbrew pozorom to bardzo powszechne zjawisko, z którego nie zdajemy sobie sprawy.
Również ze skutków tego, że wino jest wzburzone.
Z pewnością niejeden winoman postanowił udać się z ulubionym winem do znajomych lub rodziny w odwiedziny. Przynajmniej ja miałem tak wielokrotnie. Udając się na jakieś imieniny u Cioci lub Wujka, wiedząc, że tam pija się tylko wódeczkę, przynosiłem ze sobą wino dla siebie i małżonki.
Czy wino smakowało inaczej niż w domu?
Doznałem w życiu dwóch największych rozczarowań, kiedy zwątpiłem w moje zmysły węchu i smaku.
Pierwszy raz wtedy, kiedy postanowiłem podzielić się rewelacyjnym winem od Eli Ben Zakena z Izraela twórcy win w Domaine du Castel, Chateau Domaine du Castel i Petit Chateau. Było to ponad 15 lat temu.
Otworzyłem wieczorem oba wina i pijąc je, doznałem uczucia niebywałej rozkoszy Byłem tak zachwycony, że nazajutrz rano postanowiłem odwiedzić mojego przyjaciela, wielbiciela dobrych win. Wziąłem na wszelki wypadek ze sobą nawet dwa kieliszki Schott Diva 130 i kiedy nalałem wino do kieliszków, podając jeden z nich mojemu przyjacielowi z wyrazem nieukrywanej dumy, doznałem szoku. W kieliszku było całkiem inne wino niż to, które piłem wieczorem! Jak to możliwe?
Nie znalazłem śladu po jego finezji, miękkości, jedwabistości i czystości owocu, którymi zachwycałem się poprzedniego wieczoru.
Jak mogłem się tak pomylić? Na szczęście spędziłem u kolegi kilka godzin i wino pomału zmieniało swój aromat i smak, ale i tak nie zrobiło takiego wrażenia, jak poprzedniego wieczoru.
Mało tego. Na drugi dzień pojechałem specjalnie do Bieska Białej (z Krakowa) do znajomego, który prowadził sklep z winami, aby również zaprezentować mu te wina. Wiedziałem już, że należy nieco odczekać z degustacją, ale niestety podróż 2 godzinna to nie to samo co 20 minut i wina potrzebowały jeszcze więcej czasu, aby nieco się uspokoić.
Z wieloletniego doświadczenia wiem, że wino powinno odpoczywać przynajmniej tak długo, jak długo podróżuje.
Po drugie im lepsze wino, tzn. dłużej starzone w beczce i dojrzałe, tym bardziej podatne jest na zjawisko wzburzenia.
W latach 80. często odwiedzałem Hamburg i w jednej z lepszych restauracji na Blankenese postanowiłem zaszaleć i zamówiłem wino za 100 marek. Kelner przyniósł je w specjalnym koszyczku i kiedy sięgał po butelkę, koszyczek przewrócił się na stół. Kelner momentalnie poderwał ją i odniósł, a kolejną wyjął z lodówki . Pomyślałem wtedy, że to chyba mega przesada.
Dopiero po wielu latach zrozumiałem, że tak powinno być, ale wtedy i tak bym się na tym nie poznał, czy wino było wzburzone, czy nie.
Wiele razy zdarzało mi się być niezadowolonym z faktu, że gospodarz schował moją butelkę i postawił swoją, według mnie dużo gorszą.
Teraz uznałbym to za normalne i nawet bym zalecał, aby nie pić wina przyniesionego danego dnia ze sklepu czy otrzymanego w prezencie.
Mam taką zasadę, że próbki win, które otrzymuję od winiarzy, piję najwcześniej po tygodniu lub dwóch.
Wina zakupione minimum po 2-3 dniach.
Możesz przeprowadzić taki eksperyment ze swoim ulubionym winem i przekonasz się, jak transport wpływa na jego smak.
Z tego powodu próbowane wina na różnych degustacjach nie zawsze odpowiadają temu, co potem znajdujemy w butelce, kiedy wino odpocznie. Na pewno kilka godzin od otwarcia butelki w pewnym stopniu zaciera skutki transportu, ale do ideału potrzeba czasu.
W sobotę 10 marca odbył się V Zlot Blogosfery i na afterek, każdy musiał przynieść ze sobą jakąś butelkę. Tego bym się nie spodziewał po organizatorach, bo to nie miało żadnego sensu (poza ekonomicznym-gospodarz nie musiał organizować wina). Ja postawiłem na wino białe i do tego nie starzone w beczce, jako na mniej podatne na wzburzenie. Faktycznie mało które wino mi smakowało, a nawet często zdarzały się wina korkowe. I zamiast dumy był zawód.
Na zdrowie!!
Mnie natomiast przydarzyła się kiedyś zaskakująca degustacja w trakcie lotu samolotem. Zamówiłem u stewardessy małą ćwiartkę dobrze zanego mi wina, które min. dzień wcześniej piłem ze znajomymi. Na pokładzie wydało mi się całkiem, ale to całkiem inne! Podobno niska wilgotność powietrza w kabinie na dużej wysokości ma wpływ na nozdrza i utrudnia właściwą ocenę zapachu i smaku. Tak przynajmniej mi wyjaśnił jeden z pilotów. Pokazuje to, jak człowiek przy ocenie wina może być podatny na wiele zewnętrznych czynników, nie wspominając o aktualnym stanie psychofizycznym. Zawsze ciekawiło mnie jak niektórzy krajowi guru winiarstwa potrafią jednoznacznie zjechać jakieś winko po nieudanej degustacji. W Polsce chyba mamy sporo nadludzi nie podlegających naturalnym prawom. Uwaga nie dotyczy Ciebie Krzysztofie i twoich bardzo wyważonych ocen, które sobie bardzo cenię. Ja mam pogląd, że każde, nawet najbardziej niesmakujące mi w danym momencie wino potrzebuje „another chance” 🙂 Pozdrawiam
Nic dodać nic ująć. Pozdrawiam